top of page
  • Kinga Glińska

Zarządca Sanchō | Recenzja | japoński pozytywizm

Ōgai Mori – autor omawianego zbioru opowiadań – był nie tylko literatem o zainteresowaniach z dziedziny socjologii i historii, ale znany jest przede wszystkim jako postępowy lekarz, chcący swoim działaniem przyczynić się do unowocześnienia Japonii. Mimo wielu jego dokonań skupię się jedynie na Zarządcy Sanchō wydanego przez Tajfuny jako część serii Tajfuny Mini.



 

Wydanie

Kiedy pokazywałam to wydanie znajomym i rodzinie zawsze zadawali to samo pytanie: „tak ma być?" z zaciekawieniem w oczach. I oczywiście chodzi tutaj o niezabudowany brzeg książki, na którym widać śliczne szycia. Po moim szybkim zapoznaniu się z resztą książek z tej serii, np. Cytryna autorstwa Motojirō Kajii czy Gorączka złotych rybek Kanoko Okamoto, zauważyłam, że każda z nich ma dopasowaną kolorystycznie nitkę do barwy wklejki oraz czcionki na karcie tytułowej . Dodatkowo, dzięki małej ilości użytego materiału książka jest lekka, dzięki czemu można komfortowo ją trzymać w jednej ręce, bez uszkadzania grzbietu, co czyni ją idealną na przejazdy komunikacją miejską. Na stronie wydawnictwa czytamy:

Tajfuny Mini to seria nagrodzona Polish Graphic Design Award 2020 w kategorii Wydawnictwa (Beletrystyka, publicystyka, reportaż) oraz zdobywca specjalnej nagrody Arctic Paper 2020. Seria otrzymała również nominację do Nagrody Pióro Fredry 2020.

Treść

Zbiór składa się z trzech opowiadań: Hipnoza, Hanako oraz Zarządca Sanshō. Warto zaznaczyć, że dwie pierwsze historie mają otwarte zakończenie w przeciwieństwie do ostatniej, co może ułatwić podjęcie decyzji o kolejności poznawiania odpowiadań, która stoi po stronie czytelnika (opowiadania nie są ze sobą powiązane fabularnie).


Przechodząc do ich treści – wiadomo, że w przypadku obcojęzycznych dzieł bardzo istotną rolę odgrywa tłumaczenie i właśnie ono zwróciło moją uwagę. Odpowiedzialna jest za nie Katarzyna Sonnenberg-Musiał, adiunkt w Zakładzie Japonistyki i Sinologii Uniwersytetu Jagiellońskiego, która przetłumaczyła wiele dzieł wybitnych japońskich pisarzy, jak: Saikaku Ihary, Ichiyō Higuchi, czy Doppo Kunikidy. Czytając miałam wrażenie, że niektóre frazy były jakby „przyklejone" do reszty akapitu, a wybrane zbitki wyrazowe wydawały się nienaturalne dla języka mówionego. Natomiast zdaję sobie sprawę, jak wielkim wyzwaniem musiał być przekład tych opowiadań, nawet dla doświadczonej tłumaczki, bo wkońcu to właśnie tłumacz decyduje w jakie słowa ubrać sens dzieła. O problemach wynikających z tłumaczenia tekstów japońskich opowiada Mikołaj Melanowicz:


Tłumacząc powieści i opowiadania Tanizakiego czy Kawabaty, takie jak Niektórzy wolą pokrzywy czy Tysiąc żurawi lub wiersze tanka i haiku, wciąż uświadamiałem sobie, jak złożonej operacji się podejmuję. Nieraz wydawało mi się, że niemożliwe jest wierne przekazanie wszystkich wartości zawartych w oryginalnym dziele. Przecież utwór istnieje dzięki językowi ojczystemu. Podlega konkretyzacji dzięki ścisłemu powiązaniu z tkanką językową i kulturową kręgu cywilizacyjnego, w którym funkcjonuje. Przeszczepianie na inny grunt – a więc na grunt języka i kultury czytelnika polskiego – pociąga za sobą zerwanie wszystkich związków skojarzeniowych. Utwór – zwłaszcza specyficzna dla danej literatury część twórczości – wypełnia się nowymi treściami i emocjami dzięki skojarzeniom powstającym w toku odbioru (...). – pisarze.pl

Mimo początkowych przeszkód związanych z kwestią tłumaczenia, udało mi się z pełną swobodą wciągnąć do świata opisywanego w Hipnozie. To historia niepokojącej wizyty lekarskiej, a napięcie budowane od momentu po odbyciu owego spotkania przywołuje na myśl mroczne opowieści z wątkiem zagadki spod pióra Edgara Allana Poe. Zupełnie inny nastrój prezentuje w opowiadaniu Hanako, gdzie przedstawia proces twórczy francuskiego rzeźbiarza Auguste’a Rodina. Mówiąc szczerze, to opowiadanie zrobiło na mnie najmniejsze wrażenie, mimo pewnego rodzaju delikatności i swobody narracji. Czytając nie mogłam odeprzeć myśli, że jest to jedynie element większego opowiadania, a autor jakby wrzucił czytelnika do istniejącego już świata, co w moim przypadku wywołało nieznaczną konsternację.


Te uczucia zrekompensowała ostatnia historia Zarządca Sanshō, najobszerniejsza ze wszystkich, gdzie autor z niezwykłą empatią opisuje los dwóch sierot sprzedanych do niewoli. Temat, który wywoła u niejednego czytelnika zgorszenie czy nawet strach, jest potraktowany tutaj z niezwykłym wyczuciem. Od samego początku do końca Ōgai Mori przeprowadza czytającego przez tę okrutną rzeczywistość nie opuszczając go ani na moment. Dodatkowo, opis przestrzeni, w tym wymienianie lokacji, które odwiedzają bohaterowie, jest wykonany z hirurgiczną dokładnością, dzięki czemu ani razu nie zgubiłam się w swojej wyobraźni. Jeśli chodzi o postacie dziecięce nie są w żaden sposób potraktowane z góry, a ich zmieniające się postrzeganie świata jest dokładnie opisywane bez cienia oceniania. Zarządca Sanshō to dla mnie opowieść nie tylko o dojrzewaniu w obliczu tragedii, czy woli przetrwania, ale przede wszystkim o więziach, poświęceniu i cyklu życia każdego człowieka.


 

Porównanie stylu zbioru opowiadań do pozytywizmu nie jest przypadkowe. Historie te odznaczają się realizmem wydarzeń oraz dokładnością narracji, co znane jest z kultowych powieści pozytywistycznych, jak przemielona przez system edukacji Lalka Prusa. Wybór Zarządcy Sanshō był zupełnie przypadkowy, lecz ku mojemu zaskoczeniu pomogło mi to na nowo zatopić się w czynności czytania książek, by znaleźć w tym zapomnianą przeze mnie przyjemność.


Kinia

Commenti


bottom of page