top of page
  • Kinga Glińska

Plemiona

Przechodzę obok pustych parków,

zagrzybionych domów,

Ludzi bez gustu

i pstrokatych jarmarków.

Nie wiem, czy piękno Tu istnieje,

Jeśli wokół żałosne cienie

I mary spróchniałe, co strzegą brzydoty.

Widocznie rozumiem Świata urody.


Rozczarowani, za mali, trędowaci,

Przez Świat na reklamację oddani.

Z bolącymi kolanami i wielkimi zmarszczkami.

Z dziurami w sercach i między zębami.


Na grzbietach od lat problemy i pytania,

A z tyłu głowy lęk, że kara

Za grzechy przyjdzie już zaraz,

Choć biega do jednej, że druga go zdradza.

Wszystko przemyślane i nic co normalne.

Niby moralne, lecz zabić są w stanie.


Troska o "Tutaj" jako wielka zapłata,

Dla tych, co obojętną jest jej strata.

Tamci- tak samo, kopiąc ziemię,

Myśleli o ojcach i matkach.

Ja mówię- ofiara ta marna.

Inne Świat wychowa plemię.


Jaki sens krwi przelanej dla chleba,

Gdy dziś nie wiem, czy zostać mi trzeba?

Czy mam kochać trawy i drzewa,

Kolorowe suknie i panie z okienka,

Kiedy nie chcę, nie pragnę się wtapiać,

Gdy tęskno do neonów i do tamtego Świata?


Czucie mnie myli, myśli się gubią,

Wszystko tu dla mnie twarz ma trupią.

Uciekam póki starsi nie mówią,

Jaki ojczyzna ich ma urok.

Ja powiem im, wsłuchajcie się w serca uważnie.

Biją, bo wypada, bo nie pójdą na marne.

Bo nie kochać męża nie przystoi pannie,

Bo kochać kobietę, zabronione jest damie.


Ile więc patrzeć mam na te mury,

By widzieć tęsknotę i przyczynę mej zguby?

Kiedy zobaczę, że wstęgi wiązane

Przy krzyżu są Bogu, nie dla niej-

Sąsiadki, babki, czy męża kochanki?

Kiedy zrozumiem, że tak robiły nasze matki?

Kiedy me serce wyrwie się do źródła,

By topić się w szczęściu, aż do czasu trupa?


Chcę dać im szansę, więc gładzę mokry piasek,

Przytulam drzewa latem i liczę konstelacje.

A gdy umiera kolejny pradziadek, udaję

Że płaczę,

Uczę się, że łączy mnie z nim pamięć.

Comments


bottom of page