top of page
  • Kinga Glińska

Przeżyłam euforię. #1

Brokat, neony, tictoki ze ślicznymi i tymi mniej spektakularnymi makijażami- to pierwsze skojarzenia, które przychodzą mi do głowy na myśl o “Euphorii”.  Swoją premierę miała w 2019 roku, ale mimo to, do dziś doceniają ją rzesze fanów na całym świecie.


Tematyka serialu jest bardzo trudna do sprecyzowania, chociaż najczęściej spotkamy się ze skrótem historii bohaterów, który brzmi mniej więcej tak: “Euphoria” to serial o nastolatkach borykających się z problemami dotyczącymi seksu, narkotyków i przemocy”. Jako że opisy filmów, seriali etc. mają na celu dać ogólny zarys fabuły, napisany wyżej paraopis jak najbardziej spełnia swoją rolę. Mimo wszystko, “Euphoria” to nie tylko zlepka historii o nieporadnych młodych osobach, ale przede wszystkim to lustro świata, który jest tuż za rogiem. 


Za reżyserię i scenariusz odpowiedzialny jest Sam Levison. Coś Wam mówi to nazwisko? Bo mi nie. Muszę Wam niestety wyznać, że kinomanką nie jestem. Wyszukałam więc jego nazwisko na filmweb.pl i jak się okazuje, mężczyzna, o którym mowa, ma na swoim koncie już inną produkcję na HBO, ale też parę innych filmów, w których zagrali Bruce Willis, Robert De Niro, czy Bill Skarsgard, znany np.: z horroru pt.: “To”.


Zbierając niewielką ilość materiału do tego krótkiego artykułu natknęłam się na ciekawą informację, o której wcześniej nie miałam okazji usłyszeć. “Euphoria” nie jest stworzona od podstaw przez Sama Levisona. W 2017 roku obwieszczono, że HBO wykupiło pierwszy sezon “Euphorii” od autorów serialu takich jak: pisarz Ron Leshem, scenarzystka Daphna Levin i producentka filmowej Tmira Yardeni, którzy pochodzą z... Izraela! Takim oto sposobem amerykański serial ma swoje korzenie w Azji.


Być może wyjdę teraz na typową przedstawicielkę szarej masy, nieznającej realiów branży filmowej, ale widząc ilość osób w ekipie “Euphorii” zaniemówiłam. Jak się okazuje, liczba grubo przekracza sto osób. Do tej pory, gdy oglądałam seriale z czerwono czarNEj platformy, skupiałam się wyłącznie na tym co widzę, czyli na gotowym produkcie. Dopiero niedawno zdałam sobie sprawę, że jest to okropnie niesprawiedliwe wobec tych, bez których serialu by nie było.

Tutaj chciałabym wspomnieć o e f e k c i e p r o d u c e n t a, gdzie laury publiczności przypisywane są wykonującym, ale nie tym, bez których ci nie mieli by pracy. Natomiast, patrząc na moją teorię z dwóch stron nie jest ona w stu procentach prawdziwa i słuszna. Z jednej strony praca producenta może być wyróżniająca się w tłumie tak jak czerwona róża w kwiaciarni, czyli niegodna szczególnej uwagi. Wiele razy zdarzało się tak, że beznadziejnie napisany film uratowali aktorzy, którzy ze swojej roli wyciągnęli coś, dzięki czemu nie połknąłeś cyjanku w pierwszych minutach seansu. Najlepiej to widać w polskich paździerzach filmowych. Natomiast mówiąc o produkcjach, które można nazwać “dobrymi filmami”- co, jeśli aktor zrozumie zamysł reżysera i wykona swoją pracę na 100%? Zaprezentowane wtedy dzieło może być przyczyną równego zachwalania obu tych osób, co wymyka się z teorii o efekcie producenta. Niestety z drugiej strony, w cieniu tych gwiazd nadal pozostają kamerzyści, wizażyści, ludzie odpowiadający za edycję i za wiele innych rzeczy, którzy są “rodzicami” dzieła. 


Ale chyba taka jest specyfika ich pracy. Myślę, że fakt, że przeciętny oglądający nie interesuje się szczegółową listą ekipy filmowej jest naturalnym zjawiskiem. W końcu nie można się na wszystkim znać i wszystkim się interesować- podobno.


Mam wrażenie, że w tym całym szumie wokół "Euphorii”, ludzie nie mający okazji poznać historii Rue, już zdążyli zrazić się do serialu. Według mnie, przez ten szalony hype, produkcja nieco straciła na wizerunku i z zapierającej w dech piersiach przygody stała się tanim sposobem na przyciągnięcie uwagi nastolatek. Mimo to, nadal uważam, że opowieść z East Highland zasługuje na ogromny aplaus i docenienie ze strony publiczności XXI wieku.

コメント


bottom of page